czwartek, 26 lutego 2015

"Marzenia, czyli dzień jak co dzień"

Rano, nie za wcześnie…bo gdy się chodzi o godzinie trzeciej w nocy spać, to raczej się o siódmej niestety nie wstaje….ale mimo wszystko, był nadal jeszcze poranek; usiadłam z kawą w fotelu i włączyłam komputer. Pierwszy odruch - szybki wgląd do kalendarza, by sobie przypomnieć plan na najbliższe dni. Bez kalendarza ani rusz, tak to jest z wolnymi zawodami, planu tygodnia nie da się zapamiętać. Wiedziałam, że mam w południe jakaś próbę, tylko nie bardzo pamiętałam gdzie. Według kalendarza próba została zaplanowana w studiu w północnej dzielnicy Paryża. Westchnęłam i wstałam z fotela udając się do kuchni po dodatkową porcję kawy.. Nigdy nie lubiłam tego studia. Sprzęt zawsze był w niezbyt dobrym stanie, studio małe wiec ciasne… Pamiętałam jak  na ostatniej próbie tam, walczyłam z kablem od mikrofonu, który miał poluzowaną wtyczkę i do tego regularnie się obsuwał ze statywu… W głowie roiło mi się od powodów dla których nigdy, przenigdy bym tam nie odbyła próby, gdyby to ode mnie zależało.
Wróciłam z nową porcją kawy do mojego fotela i kalendarza, by przestudiować do końca dzisiejszy rozkład zajęć. Okazało się, ze po próbie idę na yoge. Informacja ta wywołała uśmiech na mojej twarzy, bo po podróży którą odbyłam dzień wcześniej strasznie bolały mnie plecy, a na taki ból pleców nie ma nic lepszego niż seans yogi! Pamiętałam, że już siedząc w samolocie w drodze powrotnej do Paryża czułam ból w karku…ale nic w tym dziwnego. W niewiele ponad 24 godziny odbyłam dwa loty, każdy prawie czterogodzinny, do tego dwie zarwane noce, bo wylot na koncert był o szóstej rano, wiec na lotnisku trzeba było być o czwartej. Koncert graliśmy późno wieczorem i lot do Paryża następnego dnia też był około szóstej, a po powrocie, prosto z lotniska pojechałam do studia nagrać kilka ścieżek dla znajomego, który wydawał swoja płytę… Do domu wróciłam w nocy, o trzeciej…no i po kilku godzinach snu piłam właśnie tę kawę, w fotelu, rozmyślając nad marnym wyborem studia na próbę, a ból pleców nie pomagał mi w zbyt optymistycznym widzeniu świata…. Zerknęłam na saksofon, który leżał pod fotelem, dokładnie tam gdzie go zostawiłam wracając wyczerpana do domu. Z kieszeni futerału wystawał paszport i karta pokładowa… Pomyślałam sobie, ze yoga zdecydowanie ratuje mój dzień.

Spojrzałam z powrotem w kalendarz…po seansie yogi nic…pusto. Pomyślałam, że to świetnie się składa, bo miałam osiem piosenek do nauczenia się na koncert, który grałam następnego dnia, a jeszcze do nich nawet nie zajrzałam… Planowałam się ich uczyć w samolocie, ale nic z tego nie wyszło. Byłam za bardzo zmęczona i do tego gitarzysta z grupy, obok którego siedziałam, podczas całego lotu użalał mi się nad swoim losem. Kilka dni wcześniej rozstał się ze swoja dziewczyną, ‘naj-prze-pię-kniej-szą’, jak to mnie przekonywał i najukochańszą, śliczną brunetką… Starałam się go po przyjacielsku wysłuchiwać i dawać mu rady, ale miałam problem ze skupieniem się, gdyż moje myśli uporczywie wracały do długonogiej blondynki, która go odprowadziła rano na lotnisko i całowała ogniście na pożegnanie, mimo, że lecieliśmy tylko na jeden dzień… Ale cóż, postanowiłam nie wspominać o blondynce i wysłuchać pokornie jego żalenia się na temat brunetki, bez zbędnych pytań, które mogłyby, nie daj Boże, skomplikować konwersację…

Uśmiechnęłam się z pobłażaniem na wspomnienie mojego kumpla i jego rozterek sercowych. Wstałam z fotela i podeszłam do okna by ocenić Paryska pogodę - padało. Kto by pomyślał, że  jeszcze kilka godzin temu patrzyłam przez okno hotelowe na rozżarzone słońcem ulice… miałam wtedy ochotę iść na spacer… ale nie było na to czasu, bo trzeba było przygotować się do koncertu…
Stwierdziłam ze smutkiem, że na słońce w Paryżu trzeba będzie jeszcze trochę poczekać i zajrzałam do szafy… Po krótkim namyśle uznałam, że Paryska pogoda usprawiedliwi dziś wełniany sweter i kalosze, w końcu szłam tylko na próbę, i do tego w tym paskudnym podziemnym studio, żaden tam szyk.

Zaczęłam pakować nuty, instrumenty, mikrofony to dużej torby, wszystko co miało mi być potrzebne w studio. Torba wydawała się trzy razy cięższa niż zazwyczaj - to zmęczenie…i ten ból pleców - pomyślałam sobie. Kocham ten zawód, ale czasem, nawet największa pasja możne męczyć…

Pamiętam gdy byłam młodą nastolatką, uczyłam się wtedy grac na flecie, tata mnie zabrał na koncert Genesis w Katowicach. To był dla mnie przełom! Stałam i patrzyłam na scenę jak zahipnotyzowana…jedyne co miałam w głowie to to, że ‘ja też chce tak na takiej scenie grać!’ Fascynowało mnie w tamtym momencie wszystko: muzyka, światła, ogrom sceny, całej w kablach, statywach, wzmacniaczach…pożerałam wszystko wzrokiem…..’ja też tak chcę!’ - myślałam sobie. To wtedy zrozumiałam, że muzyka poważna jednak chyba nie jest moim przeznaczeniem.. Od tego momentu zaczęły fascynować mnie sceny ze sprzętem nagłaśniającym, studia nagrań, prób….marzyłam o tych miejscach, chciałam w nich spędzać czas, chciałam w nich grać. Dziś już mnie aż tak nie fascynują, dziś to już mi spowszedniało… Kiedyś, gdy widziałam kabel podłączony do wzmacniacza byłam zachwycona, dziś częściej narzekam, że wzmacniacz słaby, albo kabel poluzowany… Kiedyś gdy widziałam samolot w powietrzu marzyłam by się w nim znaleźć…dziś marzę by gitarzysta wreszcie zasnął, a podroż minęła szybciej…

Czy to oznacza, że moje młodzieńcze marzenia były naiwne? Że nie warto jest marzyc…? Myślę, że nie… Ja wierze w marzenia! Marzenia są niezbędne, są to nasze drogowskazy. Prowadzą nas przez życie, wyznaczają nasze cele, pomagają je osiągnąć. Moje młodzieńcze marzenia spełniłam, ale dzisiaj mam już nowe, które dają mi siłę stawiać czoła codziennym przeciwieństwom losu. Bez tych młodzieńczych marzeń, nie byłoby mnie tu gdzie dziś jestem, ani tam gdzie będę jutro… Wszystko co niezwykle, wspaniale, niesamowite, śmiałe, szalone rodzi się z marzeń. A że natura ludzka dąży do doskonałości, każde spełnione marzenie rodzi nowe, piękniejsze, odważniejsze, które znów nas pcha do przodu i sprawia, że życie ma sens.

Istnieje wiele teorii na temat początku wszechświata, niektórzy uważają, że na początku nie było nic…ja myślę, że na początku było marzenie!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz