sobota, 25 lutego 2017

“Apel pokolenia Y do pokolenia X “

Różnica pokoleniowa jest problemem uniwersalnym i starym jak świat. Żyję od trzynastu lat we Francji, tutaj ta problematyka oczywiście również istnieje, ale wywołuje zdecydowanie mniej polemiki i emocji niż w Polsce. Myślę, że jest tak nie dlatego, że we Francji pokolenie Y jest “bardziej udane”, wydaje mi się, że jest to spowodowane faktem, iż w Polsce pokolenie X w swojej młodości przeżyło zmianę systemu politycznego i gospodarczego, co pogłębiło problem konfliktu pokoleniowego.

Dziś rano wpadłam, nie pierwszy raz, w internecie na artykuł, pisany przez przedstawiciela pokolenia X na temat pokolenia Y.  Jak większość podobnych, ten również był bardzo krytyczny, autor narzekał, na “młodych”, pisał jacy z nich są beznadziejni, nieproduktywni i roszczeniowi pracownicy. Po czym dla porównania podał siebie za przykład, jak to on w latach 90-tych pracował do 15 godzin na dobę, bez wolnych weekend’ów, bez przerw na lunch czy na kawę. Nie pierwszy raz słyszę czy tez czytam takie wywody i za każdym razem się zastanawiam, jak to jest możliwe, ze Ci właśnie “bohaterzy pokolenia X” nie zdaja sobie sprawy, ze owe “problematyczne pokolenie Y” jest ich kreacją.

Pokolenie X zachłysnęło się kulturą zachodu, wolnym rynkiem, pracą w miedzynarodowych korporacjach. Dzięki zmianie ustroju mogło wreszcie rozpocząć realizacje marzeń, że ich życie będzie przypominało to piękne, wyidealizowane życie “zachodnie”. Często bezkrytycznie przyjmowało politykę miedzynarodowych firm-gigantów, chcąc nadgonić swoich rówieśników z zachodu. Pokolenie Y nie ma juz takiej presji. Pokolenie Y identyfikuje się z rówieśnikami z zachodu, bo ma podobne możliwości: studia za granica, dostęp do internetu wiec nieograniczony dostęp do informacji, możliwość podróżowania. Pokolenie Y kwestionuje częściej politykę korporacji miedzynarodowych i śmielej domaga się swoich praw, zresztą podobnie jak pokolenie X…ale to żyjące na zachodzie. Gdy czytam wypełnione dumą opowieści przedstawicieli polskiego pokolenia X o tym, jak to oni się poświęcili karierze i pracy, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że coś bardzo ważnego, w tej ich gonitwie za sukcesem, im umknęło. Sam fakt, iż odcinają się od pokolenia Y, które przecież sami stworzyli, niszczy mit o “złotych wartościach” jakie wyznają.

Osobiście nie czuje w moim zawodzie problemu pokoleniowego związanego z “pracowitością”. Może dlatego, że jestem muzykiem i jak każdy artysta, niezależnie z jakiego pokolenia, pracuje ciagle, za dużo, z pasją… W świecie muzyki, mam wrażenie, sprawa wyglada wręcz odwrotnie. Młodzi są bardziej zaradni, wszechstronni, lepiej są przystosowani do funkcjonowania w branży, która przeżywa ogromny kryzys związany z drastycznym spadkiem sprzedaży płyt i rozwijającą się z ogromnym pędem technologią, która oferuje muzykę “za darmo”. Stary system, oparty na hierarchii i ogromnych koncernach boryka się z poważnymi problemami finansowymi i nie nadąża za zmianami na rynku. Nie nadąża, bo zgubiła ich pewność o swojej nieomylności, brak chęci zrozumienia, gdy jeszcze był na to czas, jaką korzyść technologia i postęp może przynieść branży muzycznej. Wiec dziś jedni starają się naprawić szkody wyrządzone konserwatywnym myśleniem, ale są jeszcze tacy, którzy nadal odrzucają postęp i przepowiadają ze zgrozą “śmierć branży muzycznej”. Za to młodzi artyści się organizują, ich motto to “przeżyjemy, damy radę, jesteśmy samodzielni, nie oglądamy się wstecz, kochamy technologie bo daje nam wiele nowych możliwości i niezależność…”

Niestety, pokolenie X i ich poprzednicy stworzyli nie tylko kryzys w branży muzycznej, ale ogólnie, kryzys gospodarczy, żywność modyfikowaną genetycznie, terroryzm, zanieczyszczenie środowiska i długo by jeszcze wymieniać.

Wiec oto mój apel do tych narzekających osobników z pokolenia X: zamiast odcinać się od waszego własnego tworu “pokolenia Y”,  może juz czas na to, by spojrzeć na świat z dystansu, trochę większego niż czubek własnego nosa, by przeszacować swoje wartości. Może juz najwyższy czas, by zrozumieć, że dialog może być rozwiązaniem na problemy pokoleniowe i że podstawą udanego dialogu jest umiejętność słuchania. Niestety często przedstawiciele pokolenia X czasu ani ochoty na słuchanie nie maja, a szkoda, bo może by zrozumieli dlaczego ślepy “wyścig szczurów”, pokolenia Y nie interesuje. Może razem, międzypokoleniowo, wymieniając się doświadczeniem z jednej strony i ciągiem do postępu z drugiej, udałoby nam się stworzyć lepszy świat dla pokoleń następnych.


P.S. Oto artykuł, który mnie zainspirował do napisania tych kilku słów ;-) :

http://mamadu.pl/122727,cala-prawda-pokoleniu-lat-90-mam-40-lat-i-przeraza-mnie-co-widze-miellenialsi-sa-zlymi-pracownikami-rodzicami


środa, 15 lutego 2017

“B” z brzuszkiem w lewą stronę.

“Napisz ‘B’ …nie brzuszek w drugą stronę kochanie” Spojrzałam bezradnie na zabazgraną kartkę papieru. Obok fioletowej chmurki, zielonego zająca z czterema nogami i domku bez okien, ale za to z czerwoną palmą na dachu widniało dumnie moje “B”, z brzuszkiem w lewą stronę. Czyli w stronę babci, która stała obok, przy stole i lepiła moje ulubione leniwe pierogi. “Spróbuj jeszcze raz” ponaglała mnie mama. Mi się jednak już cierpliwość do “sztuki kaligraficznej” właśnie wyczerpała. Postanowiłam zdrapać się z kolan mamy, by usiąść bliżej babci i nadzorować bacznym okiem lepienie pierogów. “Daj jej już spokój, przecież jak na swój wiek swietnie sobie radzi. Zresztą ty też na początku pisałaś “B” w złą stronę” odpowiedziała mamie babcia, robiąc mi miejsce obok swojego stanowiska pracy.

Kilka lat pózniej, siedziałam 31 sierpnia przed otwartą szafą. Mój pełen podziwu wzrok był utkwiony w schowanym w szafie tornistrze. Do dziś dokładnie pamietam jak wyglądał: był pomarańczowo niebieski z komunistyczną wersją myszki Mickey na klapie. Mama nawoływała do mnie z pokoju obok, że czas juz spać, bo jutro pierwszy dzień szkoły i musze być wypoczęta. “No właśnie! To juz JUTRO !!!! Więc jak tu spać…” pomyślałam ogromnie podekscytowana. No i ten piękny tornister…tak nie moglam się doczekać by go wreszcie założyć na plecy i iść dzielnie do szkoły.

Pamietam jak dziś moje pierwsze zadanie domowe. Był to szlaczek !!! Pamiętacie szlaczki?? Uwielbiałam rysować. Byłam w tym mistrzem! Pani w szkole była zachwycona moimi szlaczkami, a ja byłam zachwycona szkołą. Pamietam moją pierwszą szkolną lekturę. Była to książka Romana Pisarski’ego pt. “O psie, który jeździł koleją”. Odkryłam moc pisanego słowa oraz to jak silnie ono działa na wyobraźnię. Pamietam jak bardzo płakałam gdy wierny Lampo zginął, ratując życie dziewczynce. Jaka dla mnie była to wielka niesprawiedliwość! Pamietam, że mama probowała mi tłumaczyć, że to tylko książka… Ale dla mnie, Lampo zginął naprawdę i było to dla mnie bardzo silne emocjonalnie przeżycie.
Pewnego dnia Pani zadała nam napisanie w domu kilka zdań, opis dowolnie wybranego filmu. Nie pamietam tytułu filmu, który wybrałam, wiem tylko, że główną bohaterką była Kasia. Wiec napisałam kilka zdań o przygodach Kasi i narysowałam Kasi portret pod moim pierwszym wypracowaniem. Gdy Pani następnego dnia oddała nam zeszyty, na moim wypracowaniu widniały liczne poprawki, wykonane bardzo nerwowym i pospiesznym charakterem pisma i do tego czerwonym długopisem. Na końcu można było przeczytać: “Podwyższyłam Ci ocenę za rysunek” . Nie wiedziałam za bardzo co to wszystko znaczy, ale miałam przeczucie, że nic dobrego. W domu mama się rozzłościła gdy zobaczyła mój zeszyt. “Dlaczego nie dałaś mi tego do sprawdzenia!? Porobiłaś mnóstwo głupich błędów! Następnym razem jeśli nie jesteś czegoś pewna lub czegoś nie umiesz to się zapytaj!” …no tak…problem w tym, że mi się wydawało, że właśnie umiem… “Masz natychmiast mi to poprawić!” dodała mama. Rzewne łzy zatapiały narysowana Kasie pod nieszczęsnym, moim pierwszym wypracowaniem. “Nie potrafię pisać, tylko rysować” stwierdziłam połykając zły. Spojrzałam na tekst, który miałam poprawić…ale im bardziej starałam się odczytać czerwone wzmianki na moim tekście, tym większy rósł mi mętlik w głowie. “Szkoda, że nie można tego wszystkiego po prostu narysować…” myślałam płacząc.

“Teraz poproszę wyjąć kartki i długopisy, będziemy pisać dyktando” dla mnie była to najgorsza wiadomość jaka mogłam usłyszeć. “Nasza Pani” od polskiego była w szkole ikoną. Bliska wieku emerytalnego, miała wysuszona fizjonomie, a zmęczenie latami nauki w szkole podstawowej wyostrzały jej surowe rysy twarzy. Przypominała mi Królowę Śniegu. Podczas dyktanda chodziła żołnierskim krokiem, z jednego końca sali na drugi, a jej krótkie ondulowane włosy zmieniały kolor od białego do niebieskiego i różowego, w zależności pod jaką lampą halogenową właśnie przechodziła. Każde zdanie wypowiadane surowym tonem wywoływało u mnie ciarki na plecach, a zmieniające się kolory włosów oratorki przyprawiały mnie o ból głowy. “Koniec! Asiu zbierz proszę kartki. A Korbinska do tablicy!” …tak..Pani od polskiego miała taki swoisty zwyczaj, że do dziewczynek zwracała się stonowanym głosem, wołając je po imieniu, a chłopców wywoływała złowieszczo nazwiskiem…chłopców…i mnie. Przyznam szczerze, że tablicy szkolnej się nie bałam…żadnej..z wyjątkiem tej w sali od polskiego…

Naukę w liceum rozpoczęłam z przekonaniem, że nie potrafię dobrze pisać. Moje wypracowania podobno przypominały rachunek matematyczny: były zbyt krótkie, zbyt zwięzłe. Miałam w tym czasie dość silną awersję do lektur. Czytałam dużo…ale nie zawsze to co trzeba. Wiec gdy trzeba było wyjaśnić “Co autor miał na myśli” …. ja z klucza nie wykazywałam specjalnego zainteresowania myślami autora …i traktowałam temat “po łebkach”. Zreszta moją zmorą były nie tylko “święte” myśli autorów, ale również same litery, które ZAWSZE jakąś niewyjaśnioną mocą, źle się układały. Albo jakieś brakło, albo się poprzestawiała jedna z drugą, albo bez wyraźnej przyczyny “ż” akurat na tą okazję wymieniało się z “rz”. Rodzice wysyłali mnie z jednych korepetycji na drugie. Werdykt był zawsze taki sam: “Ona zna ortografie, nie ma z tym problemu…ale gdy tylko przychodzi to pisania… jakaś magia sprawia, że robi błąd na błędzie.” Wiec rachunek był prosty: im krótsze wypracowanie napisze, im szybciej do sedna sprawy dotrę w tych moich wypocinach, tym mniej będzie szans na błędy. Do tego nie będę musiała się za długo zastanawiać nad “złotymi myślami zmarłego już dawno autora”, a zaoszczędzony czas będę mogła poświecić na grę na flecie. Co mi zdecydowanie lepiej wychodziło, niż wypisywanie peanów na cześć niedoczytanych książek.
Z rokiem maturalnym przyszedł bunt. Wypracowań trzeba było pisać coraz więcej, a ja miałam dosyć tych ciągłych katorg. Pewnego dnia złość tak się we mnie wzmogła, że napisałam: “nie zgadzam się z autorem” ….i stało się. Powstało moje pierwsze długie wypracowanie. Było mi wszystko jedno. Wszystko jedno jaką ocenę dostanę, wszystko jedno jakich liter zabraknie, wszystko jedno co wypada pisać , a czego nie. Gdy nauczycielka oddawała mi moja prace nawet na mnie nie spojrzała. “No tak…teraz to juz będzie tylko sąd ostateczny, do którego bede mogla się odwołać” pomyślałam. Otworzyłam zeszyt: “dobry + ”. Nie wierzyłam własnym oczom! To była moja najlepsza ocena z polskiego od lat. Od tego dnia, pisałam co chciałam, odwoływałam się do książek, które nie występowały w spisie lektur. Wymyślałam teorie, broniłam ich, odrzucałam…bawiłam się. Pewnego dnia usłyszałam od nauczycielki: ten Twój styl to taki “dziennikarski”. “Ten mój styl” pomyślałam z rozbawieniem. Ten “mój styl” to był według mnie “styl na przeżycie” i zdanie dobrze matury. Maturę zdałam bez problemu. Ale nadal uważałam, jeszcze przez wiele wiele lat, że nie potrafię pisać…i że łatwiej mi jest coś zagrać…albo narysować…



piątek, 10 lutego 2017

“Cisza”

 Dziś żyje w ciszy. Patrze przez okno, na ulicy kłębią się samochody, miedzy nimi spiesza się Paryżanie. Przechodzą przez ulice, na wspak, biegiem, byle jak, tam gdzie nie wolno, w “Paryskim stylu”…pewnie ktoś co jakiś czas na nich trąbi…pewnie tak jest, ale dziś nic nie słyszę. Rozglądam się po pokoju, meble wydaja mi się jakieś inne….bardziej nieruchome niż zwykle. Odkrywam na nowo świat. Nierealny, niezwyczajny…pusty…. Mam wrażenie, że nigdy jeszcze nie byłam tak sama ze soba jak teraz. Niezwykłe uczucie…. Powalająca pustka, wypełnia się powoli nowymi myślami. Niby nic nowego, no bo kto dziś nie ma głowy wypełnionej myślami, zmartwieniami, postanowieniami, rozterkami… Nasze przemyślenia galopują przez nasze głowy w niemiłosiernym tępie często jeszcze zanim rano otworzymy oczy. Pierwsza nasza poranna myśl, to nierzadko jakiś problem do rozwiązania, jakieś zadanie do wykonania, albo może jakieś zaległość z dnia poprzedniego… Często zanim otworzymy oczy mamy głowę wypełniona kłębkiem myśli, bardziej lub mniej konkretnych, wszystko zależy od stanu naszego rozbudzenia. Otwieramy oczy i …hop do kuchni po kawę, która ma nam pomoc w segregacji myśli. Często zanim do tej naszej kawy dotrzemy, ktoś nam zada jakieś pytanie, albo dostaniemy jakiegoś sms’a, albo sprawdzimy mail’e…i zaraz myśli zaczynaja galopować z podwójną siłą… Dziś moją pierwszą poranną myślą było: “obudziłam się” …i dalej …nic…otworzyłam oczy…i stwierdziłam, że nic nie słyszę. Nic w tym dziwnego. Ostatnio za dużo pracuje, w studio, w słuchawkach. Zmęczenie nie jest przyjacielem słuchu. Wczoraj wieczorem każdy najmniejszy dźwięk zaczynał mnie drażnić. Bez długiego zastanowienia, by dać odpocząć słuchowi, zatknęłam sobie uszy korkami i poszłam spać. Więc dlatego dziś tak właśnie “przeszczęśliwie ogłuszona” się obudziłam. “Nic nie słyszę” pomyślałam budząc się… Teraz już jest prawie południe, ale postanowiłam, że nie jestem jeszcze gotowa na powrót do “świata dźwięków”. Stoję z kubkiem zimnej już, niedopitej kawy na środku pokoju i zastanawiam się nad niemym światem. Niesamowite jak zmienia się perspektywa czasu gdy wyeliminuje się hałas z życia. Wszystko dzieje się jakby wolniej. Myśli są poukładane, grzeczne, przychodzą jedna po drugiej, po kolei, nie pędza na łeb i szyje bez jasnego celu. Wreszcie można odpocząć od zgiełku…zgiełku w naszej głowie. 

 Jaki ten nasz dzisiejszy świat jest dziwny. Jak bardzo nas absorbuje. Z każdej strony, gdziekolwiek nie pójdziemy hałas i dźwięki nas otaczające odwracają nasza uwagę on nas samych. Pędzimy zmęczeni za czymś, często bez głębszego zastanowienia, nie pamiętając już jak to się stało, że jesteśmy w takim ciągłym pędzie. Celem naszego życia staje się rozwiązywanie problemów. Co jakiś czas postanawiamy odpocząć, tu i teraz i do tego szybko bo nie mamy na to zbyt dużo czasu. Jakie jest na to złote rozwiązanie? Nie wiem… Ale powiem Wam, że warto sprobować spędzić trochę czasu ze samym soba. Choćby te pare minut, raz od święta, zanim otworzymy rano oczy.