Stwierdziłam, że mam szczęście, że siedzę sobie właśnie wygodnie w fotelu w moim malutkim paryskim mieszkanku, a mały chłopiec leżący na plaży nie jest moim martwym synkiem….bo przecież mógłby być. Bo kto wie, czy jeśli bym się urodziła w Syrii to dziś sama z rodzina nie próbowałabym się ratować i za wszelka cenę dostać się do Europy, czy gdziekolwiek gdzie bym mogla być pewna, że nic mojej rodzinie nie grozi. Pomyślałam, że mam szczęście, że urodziłam się w Polsce i do Francji emigrowałam autobusem, bezpiecznie i legalnie.. Nie.. tak właściwie to nawet mam jeszcze więcej szczęścia, bo przecież mogłam urodzić się w Polsce, ale wiele lat wcześniej, podczas którejś z wojen i wtedy też musiałabym uciekać… No bo kto z nas nie ma gdzieś w rodzinie imigrantów? Kto z nas nie ma przodków, którzy cierpieli z powodów licznych zamieszek politycznych w naszym ukochanym kraju? Każdy ma.
To gdzie i kiedy się rodzimy jest czystym przypadkiem. Urodziłam się w kraju katolickim, ale przecież mogłam w muzułmańskim. Wychowałam się w kraju, w którym panuje pokój, ale przecież mogło być zupełnie inaczej. Mogłam się urodzić gdzieś gdzie szaleją wojny i może wtedy jako mała dziewczynka modliłabym się co wieczór w strachu do Boga, by mamusia i tatuś mnie stamtąd zabrali…zabrali gdzieś daleko, tam gdzie bym przestała się bać.. Modliłabym się i nie miałoby to znaczenia do którego Boga. Bo modlitwa o pokój, o życie, o miłość ma tą samą wartość niezależnie od języka, w której jest wypowiadana, niezależnie od tego jak Bóg ma na imię. Może martwy chłopiec ze zdjęcia na plaży tak właśnie się modlił..
Doceńmy to, że mamy szczęście. Może właśnie ta świadomość umożliwi nam otworzyć bez strachu nasze serca na cierpienie innych.