Większość na pytanie “jak lubisz spędzać wolny czas” czy “jakie jest Twoje hobby” odpowiada: muzyka, książki, filmy.. Otóż nie wyróżniam się zbyt drastycznie od większości osób, uwielbiam spędzać czas przed ekranem, wciągnięta w jakąś oszałamiająca historię, uwiedziona przez grę aktorów, ich emocje, podkreślone przez idealnie dobraną muzykę. Przez niecałe dwie godziny oglądając film odbywamy daleką podróż, przeżywamy wielki dramat, radość, smutek, strach. Tak, kocham kino…ale niestety nie zawsze mam na nie czas. Więc wczoraj, w ramach nadrobienia zaległości obejrzałam “Interstellar”. Długi, ponad dwugodzinny film science fiction, o wybrańcu, który ma za zadanie uratować ludzkość. Czyli temat stary jak nasz świat, ale mniejsza o historie. Główny bohater, po udanej misji i podróży do dalekiej galaktyki, wraca do swoich dzieci, które pozostawił na Ziemi. Ale z powodu panującego we wszechświecie prawa względności zastaje swoją córkę starą, wręcz umierającą na szpitalnym łóżku. Nie wiem, czy może dlatego, że temat “ratowania ludzkości” już był tyle razy wałkowany, fakt iż się “jednak” udało na mnie wielkiego wrażenia nie zrobil. Za to po filmie pozostała mi refleksja na temat wartości czasu, a w głowie fragment dialogu, z jednej z bardziej dramatycznych scen: “w naszym wymiarze czas jest elastyczny, można go “ścisnąć” lub “rozciągnąć”, ale nie można wrócić do przeszłości…”. Niemiłosierny werdykt.
Jak to jest z tą elastycznością czasu? Czy konieczna jest kosmiczna podróż, żeby się o niej przekonać na własnej skórze? Jakby tak się dobrze zastanowić, to okazuje się, że nie trzeba lecieć do obcej galaktyki. Oczywiście tutaj, na naszej “Matce Ziemi” nie obudzimy się pewnego dnia i nagle nie stwierdzimy, że przybyło nam z dnia na dzień jakieś dwadzieścia lat… Ale czy na pewno? Cała ludzkość odmierza czas i to od bardzo dawna, na rożne sposoby. A mimo wszystko… mimo że dziś mamy ciasno zapięty zagarek na nadgarstku, czy tez telefon komórkowy bez przerwy konsultowany, który wyznacza wyraźnymi cyframi na ekranie precyzyjny czas, mimo to, kto nie miał wrażenia, że czas nam umyka, albo że nas goni, lub że płynie bardzo wolno, a każda minuta ciągnie się w nieskończoność. A kto z was pamięta, jak czas płynął gdy byliśmy dziećmi? Jak strasznie był spowolniały, gdy mama mówiła: “poczekaj chwilkę, wrócę za pięć minut”. To “piec minut” było wiecznością! A dzisiaj, gdy zmieniamy kartkę w kalendarzu, albo świętujemy każdy Nowy Rok, komu się nie wydaje, że czas mija w mgnieniu oka. Gdy widzimy jak dzieci szybko rosną, jak dziadkowie się starzeją. Gdy pędzimy codziennie za studiami, pracą, nową pracą i nagle budzimy się pewnego dnia i zastanawiamy gdzie te wszystkie lata się zapodziały. Robimy rachunek naszych dokonań i niedopatrzeń. Obiecujemy sobie, że od teraz znajdziemy czas, na to na co do tej pory znaleźć czasu nam się nie udało. Potem, znów się okazuje, że nie mamy czasu, tracimy czas, gonimy czas, spędzamy czas, marnujemy czas, wykorzystujemy czas…by stwierdzić, że czas znów minął.
Moim marzeniem jest rozciągnąć czas, tak żeby przeżyć każda minutę, świadomie. Żeby nic mi nie umknęło. W dzisiejszym świecie, w którym każdy gdzieś gna, spieszy się, czas przelatuje nam przez palce. Żyjemy często pomiędzy przeszłością i przyszłością, rzadko w chwili obecnej. Dryfujemy na falach mijającego czasu, by co jakiś czas zorientować się, jak to on szybko mija, a z nim mija nasze życie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz