poniedziałek, 13 lipca 2015

“'Moje pierwsze cztery puste kąty’"

Zatrzymałam się w progu, starsza Pani zaglądając mi przez ramię z uśmiechem tłumaczyła coś pospiesznie po francusku. Nie rozumiałam ani słowa, ale temat jej wywodów był dla mnie jasny: starała się mnie przekonać, że pokój który mi proponuje wynająć za horrendalną w tamtych czasach kwotę, jest idealny dla mnie, młodej studentki, która właśnie przyjechała do Paryża. Tak czy siak wiedziałam, że nie mam wyboru, bo gdzieś musiałam mieszkać a czas gonił ... Starsza Pani z radością przyjęła moje zainteresowanie kwaterunkiem i obiecała, że będzie mi u niej dobrze bo będzie mnie traktowała jak własną wnuczkę. Tydzień później stanęłam w tym samym progu ale już tym razem z walizkami. Pokój był malusieńki, stało w nim malutkie łóżko, niewielkie biurko i wąska szafa. Krzesło przy biurku skutecznie blokowało dojście do okna i szafy...nie było mowy by rozłożyć walizkę na podłodze, nie było na to miejsca. Wystawiłam krzesło z pokoju i podeszłam do okna. Oczy moje utknęły na obdartym murze, który był tak blisko, że miałam wrażenie, że jeśli dobrze się wychylę to będę mogła ten paskudny mur dotknąć. Wystawiłam głowę przez okno, w dole ujrzałam szary bruk a trzy piętra nade mną mały skrawek nieba... "Tak Francuzi żyją? W takich klitkach bez światła…?" Mój pokój był częścią dużego mieszkania w trzeciej dzielnicy Paryża, które zamieszkiwała starsza pani. Dorabiała sobie do emerytury wynajmując kilka metrów kwadratowych, które w dawnych czasach było pokojem dla służby, studentom. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Była to właśnie owa starsza Pani, której imienia dziś już nie pamiętam. Przyszła wytłumaczyć mi regulamin, który miał mnie obowiązywać podczas pobytu pod jej dachem. Okazało się, że do kuchni mogę wchodzić tylko i wyłącznie rano, a miedzy godzina 11tą a 14tą mam wstęp wzbroniony bo ona gotuje, po czym miedzy 14tą a 17tą mogę na chwilę znów do kuchni wejść. Okazało się również, że nie wolno mi grać w pokoju na żadnym instrumencie, nie wolno mi zapraszać gości, ewentualnie w trakcie dnia koleżankę, ale już na pewno nie kolegę... Pralki, telewizora, piekarnika, telefonu nie wolno mi było dotykać.... "Francuzi tak traktują swoje wnuczki..?" Pomyślałam sobie... Wróciłam do swojego pokoju, zamknęłam niedomykające się okno i usiadłam na biurku. Rozejrzałam się dookoła : "Dam radę..." Pomyślałam... "Przecież to nie będzie trwać wiecznie, gdy tylko znajdę prace, poszukam lepszego mieszkania...dam radę, nie będzie tak źle..." Rozpakowałam walizkę, zrobiłam sobie herbatę i zadzwoniłam do mamy na trzy minuty. Dłużej nie mogłam z nią rozmawiać, bo w tamtych czasach ceny za połączenia międzynarodowe były bardzo drogie, zwłaszcza z telefonów komórkowych, a tylko taki miałam do dyspozycji. O internecie w moim skromnym pokoiku mogłam tylko pomarzyć. Usiadłam na krześle przy pustym biurku “No! To się udało, mieszkam w Paryżu... Mieszkać w Paryżu jest marzeniem może tysięcy, może milionów osób na świecie, a mi się udało..." Za oknem było już ciemno, byłam z siebie dumna, podekscytowana, że rano wyjdę na paryską ulicę by pójść do paryskiej szkoły, tak jak inni paryscy studenci. Miałam ochotę o tym rozmawiać, śmiać się, opowiadać....znajomym.... których we Francji nie miałam... Nagle ogarnęło mnie uczucie strasznej samotności i pustki.

Nie znałam w Paryżu nikogo, nie miałam do kogo zadzwonić, do kogo się odezwać. W szkole nie rozumiałam rozmów toczących się zaraz obok mnie, obserwowałam śmiejących się studentów na korytarzach, od czasu do czasu ktoś do mnie podszedł, by zamienić kilka słów ale często okazywało się, że bariera językowa była dla nich zbyt zniechęcająca by kontynuować konwersację. Czułam się w Paryżu sama, odosobniona, inna... Po kilku dniach zaczęłam wyłapywać z tłumu podobnie jak ja zagubione osoby. Jak się okazywało to byli również emigranci, z rożnych krajów: Turcji, Hiszpanii, Japonii, Stanów Zjednoczonych... Mimo, że przyjechaliśmy z zupełnie innych zakątków świata czuliśmy, że coś nas łączy i do siebie przyciąga. Było to osamotnienie, poczucie inności, zdezorientowanie. Słowo 'emigrant' nabrało dla mnie wtedy zupełnie innego znaczenia i do dziś tak zostało. Po jedenastu latach mogę powiedzieć, że udało mi się jakoś zintegrować z Francją, ale najdłuższe i najgłębsze przyjaźnie udało mi się utrzymać w większości właśnie z innymi emigrantami. Do dziś gdy poznaje kogoś nowego i jest to emigrant, mam wrażenie, że jest bardziej 'swój', wszystko jedno skąd pochodzi, bo czuje, że też poznał co oznacza słowo 'samotność' czy 'izolacja'. Czasem słyszę opinie, że emigranci się nie integrują. To nieprawda. Integrujemy się, staramy się. Niedawno rozmawiałam ze znajomą Włoszka, która mieszka we Francji już od wielu lat. Żaliła się, że trudno jest nawiązać prawdziwą i głęboką przyjaźń na obczyźnie, bo często znajomości tu są powierzchowne. Mówiła, że trudno jest tak naprawdę tu na kogoś liczyć, że każdy jest zapatrzony we własny czubek nosa i gdy tylko jego interes się kończy, kończy się także przyjaźń. Stwierdziła, że nie ma to jak przyjaźń z dzieciństwa czy rodzina, że tego jej brakuje i na obczyźnie bardzo trudno jest takie długotrwałe i cenne relacje utrzymać, a jedyne co nam pozostaje to się trzymać z pozostałymi 'wyemigrowanymi zagubionymi duszami'. Moje myśli wróciły do czasu gdy po trzech latach pobytu we Francji i związku z młodym Francuzem wszyscy nasi 'wspólni' znajomi mnie opuścili z dnia na dzień, razem z owym ukochanym i znów zostałam zupełnie sama.... Faktycznie, trudno mi było się sprzeciwić jej słowom... Nie jest łatwo, ale myślę że takie już jest życie i winnych nie ma co szukać. Tak samo jak my tęsknimy za naszymi przyjaźniami z dzieciństwa tak samo inni jeśli mogą to te przyjaźnie kultywują, są dla nich najważniejsze, bo są bogate we wspomnienia przeżytych razem chwil, przygód. Wiem dziś jedno, kocham Francję, czuje że tu jest mój dom, ale emigrantem będę zawsze. Jesteśmy trochę jak wyrwane z korzeniami drzewa: udaje nam się zakorzenić na nowej ziemi, ale gdzieś głęboko w nas odzywa się regularnie nostalgia wspomnień, bezdźwięczna pustka, którą staramy się zagłuszyć gwarną codziennością, lecz która co jakiś czas echem do nas wraca i wracać będzie zawsze...






4 komentarze:

  1. ,, Samotność ,to taka straszna trwoga.. "

    Ryszard Riedel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ..ogar­nia mnie, prze­nika mnie. " ;-) pozdrawiam!

      Usuń
  2. To co piszesz czyta się bardzo dobrze a szczerość opisu spraw - rzeczy - i twoich przemyśleń wzrusza.Powiem ci tylko jedno - Dobrze jest cię czytać.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziekuje za wiadomosc! i zapraszam rowniez do poslychania mojej muzyki oraz na koncerty :-) www.anka-music.com
      pozdrawiam serdecznie!

      Usuń