Obudziłam się dziś rano z lekkim bólem głowy… Miałam w planach iść pobiegać, wiec zrobiłam sobie mocna kawę by się rozbudzić i nabrać trochę sił… Spojrzałam na telefon: “piętnaście nowych wiadomości…” Wszystkie były od tego samego znajomego, który wysłał mi o godzinie 4tej nad ranem litanie o tym, jak super jest “tam gdzie właśnie się znajduje” i że ludzie są tu naprawdę tacy “super cool” i że następnym razem muszę z nimi “tam” tez zagrać, i że będą spać pod namiotami…” Tak.. krótko mówiąc mój telefon bym wypełniony ciągiem wiadomości bez ładu i składu… Stwierdziłam, że mój kumpel pewnie grał koncert na jakieś hippisowskiej imprezie i pod wpływem wielkiego entuzjazmu …i alkoholu….postanowił się ze mną podzielić swoimi emocjami na temat tamtejszych wydarzeń…
Jeszcze kilka dni temu siedzieliśmy dyskutując przy piwie gdy powiedział mi, ze my artyści mamy łatwy dostęp do wszystkich warstw społecznych, że jesteśmy akceptowani wszędzie…bo tak naprawdę nigdzie tak do końca nie pasujemy… Bogaci nam zazdroszczą w skrycie naszego lekkiego ducha, biedni nam zazdroszczą, ze podróżujemy, a całej reszcie wydaje się, że wiecznie się bawimy… Tak naprawdę to często ich spojrzenie na nasze życie jest bardzo powierzchowne, nie zdają sobie tak naprawdę sprawy jak wygląda nasza codzienność. Obserwują nas na scenie uśmiechniętych i wysnuwają wnioski. Jedno jest pewne, wszyscy niezależnie do jakiej sfery społecznej przynależą, przyglądają nam się z zainteresowaniem i często nasze wypowiedzi lub zachowania komentują krótkim: “..no tak bo przecież to jest artysta..” Co oznacza w wolnym tłumaczeniu: “jemu wolno być kontrowersyjnym, szokującym, nieodpowiednio ubranym…czy po prostu dziwnym..” Faktycznie nasza codzienność nie jest tak do końca poukładana jak życie człowieka, który wybrał za swoją ścieżkę podążanie po dobrze znanych i dawno już przetartych szlakach, nieodbiegających od ogólnoprzyjętych norm społecznych.
Dziś obudziłam się w dużej willi na południu Francji. Pisze dla was ten tekst siedząc na tarasie przy basenie. To nie jest mój basen, ani mój dom. Przyjechałam tu na tydzień, by grac co noc w modny klubie w St Tropez. Dobrze znam to miejsce bo bywam tu regularnie. Dom jest piękny, tak jak każdy w okolicy, bo znajduje się w bogatej rezydencji. Rano sobie biegam po tutejszych ścieżkach i podziwiam ville z pięknymi ogrodami. Mijają mnie co jakiś czas luksusowe samochody i kierowcy skinieniem głowy życzą mi miłego dnia. Teraz się opalam, a wieczorem pójdę grac do klubu przy porcie. Po koncercie będziemy znów pić szampana z zamożnymi klientami, którzy będą wypytywać nas o nasz zawód, zachwyceni naszym życiowym entuzjazmem. Potem kelner przyniesie jakieś wymyślne drinki.. i od mieszanki rano znów będzie mnie lekko bolała głowa. Ale wiem, że równie dobrze mogłabym grać wczoraj koncert z moim kumplem, gdzieś gdzie pewnie GPS twierdzi, że “podany adres nie istnieje”. Po koncercie pić piwo z plastikowych kubków i spać w jakimś tanim hotelu bez śniadania, po czym na drugi dzień wcześnie rano głodna i niewyspana ruszyć dalej w trasę, jakimś starym busem z zepsutym ogrzewaniem..
Życie artystów to życie pełne kontrastów, czasem przed graniem jemy kawior, czasem suchą kanapkę. To co się nie zmienia to to, że kochamy to nasze życie i że jesteśmy otoczeni ludźmi, którym wydaje się, ze jesteśmy ‘nie z tego swiata’… Czasem sama się zastanawiam z jakiego to świata jesteśmy….chyba z tego, o którym Charles Aznavour z utęsknieniem śpiewał: “La Bohème, la Bohème, Ca voulait dire, on est heureux” (“Bohema, Bohema, oznaczało to, że jesteśmy szczęśliwi”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz